Edward Malus (Nicolas Cage) jest policjantem w małym miasteczku. Pewnego dnia doznaje traumy, gdy na jego oczach ginie w wypadku matka z córką, a on nie był w stanie ich uratować. Od tego czasu jest na prochach. Pewnego dnia dostaje list od swojej byłej narzeczonej, która prosi go, aby pomógł jej odnaleźć córkę. Jedzie do niej, a raczej leci, na jakąś wyspę na odludziu, na której istnieje jakaś matriarchalna komuna, wiodąca proste życie bez zasięgu komórek, telewizji itp. Jego dawna miłość jest jedną z członkiń tej komuny. Malus łazi po tej wyspie, łazi. Aż dochodzi do wniosku, że córka zostanie złożona w ofierze bogini płodności, bo zbiory latoś były słabe. Miota się po tej wyspie i miota. W końcu okazuje się, że kobity zrobiły go w konia i zwabiły na wyspę, aby to jego złożyć w ofierze. Palą go żywcem na druidzą modłę, w środku olbrzymiej wiklinowo-słomianej kukły, przypominającej misia, któremu oczko odpadło w filmie Barei. Szkoda czasu. Absolutna bzdura.